Recenzje |
Uśmiech w mroku
Nie znałem wcześniej tego zespołu. Prawie nie znałem.
Facelift słyszałem raz, może dwa. I to dobrych kilka miesięcy temu. Także i
Dirt wysłuchałem bardziej z obowiązku, niż z - pewnego rodzaju - wewnętrznej
potrzeby. Co więc skusiło mnie do odwiedzenia ponurego Berlina, w deszczowy,
paskudny dzień lutego? Szczerze mówiąc: nie wiem. Jednego jednak jestem
pewien: chętnie zrobiłbym to raz jeszcze.
Próbowałem kochać Cię. Myślałem, że mógłbym. Próbowałem posiąść Cię. Myślałem, że chciałbym... (Love, Hate, Love). Pomyślałem, jeszcze przed koncertem, że jeżeli zagrają ten utwór, to będzie to najwspanialsza chwila wieczoru i rzeczywiście... była. Ten pogardliwy, chropowaty śpiew Layne'a przy akompaniamencie monotonnej, podszytej jakby bólem muzyki dał niesamowity efekt. I ten kołyszący się, zasłuchany tłum ludzi, przeżywający każdą nutę. W zupełnej ciszy. Całkowicie poddany muzyce Alice In Chains...
Na początku wystąpił... Screaming Trees. Rozczarował mnie ich występ. A może po prostu mieli pecha, że później grali Alice In Chains. Tak wielka była to różnica. Choćby w potędze brzmienia. Ale nie grali źle. Kilka utworów, między innymi ze Sweet Oblivion, ich ostatniej płyty. Niesamowite wrażenie robiły wyczyny Gary'ego Lee, gitarzysty Screaming Trees. Facet ważący grubo ponad sto kilo, który fika kozły... Ale żegnały ich jedynie chłodne, pozbawione emocji oklaski...
Pół godziny przerwy i wyszli. A raczej nagle pojawili się zza olbrzymiej, białej płachty, rozwieszonej wcześniej nad sceną. Sean Kinney, Jerry Cantrell, Layne Staley i Mike Inez, nowy basista Alice In Chains. Niektórzy mówią, że urodziliśmy się by lec w grobie... (Them Bones). Zaczęło się...
Dziwna muzyka. Był kiedyś taki zespół Joy Division. Pewnie dziwi was to porównanie. Ale Alice In Chains bardzo kojarzy mi się z grupą lana Curtisa. Mroczna, posępna muzyka.
Niezwykle pesymistyczna.
A oni wcale tacy nie są. Tacy groźni, tacy ponurzy... Po koncercie, gdy zamieniłem kilka słów najpierw z Laynem, a później Jerrym, odniosłem wrażenie, że biła od nich... radość życia. Uśmiech na twarzy, przyjazne gesty, brak gwiazdorstwa. Szkoda, że nie mieli czasu. Szkoda, że facet zajmujący się ich sprawami był skurwielem...
Autograf na koszulce - od Staleya. Zdjęcie z Cantrellem - na pamiątkę... Wróćmy na koncert...
Chcę poczuć obrzydliwy, kąśliwy pistolet w moich ustach, na moim języku... (Dirt). W tej sali - Huxley's Neue Welt - to wcale nie było aż tak odległe od rzeczywistości. Mrok, zaduch, mało przyjemny zapach tytoniowego dymu. I stopy klejące się do podłoża, pokrytego lepkim, rozlanym piwem...
Jestem gościem zamkniętym w pudelku, pogrzebanym w gównie...
Szczególnie ten utwór bardzo spodobał się wszystkim, Man In The Box. Wpadający
w ucho motyw i śpiew Staleya, jakby zdartym głosem. I ta muzyka, tak bardzo
kojarząca się z Black Sabbath. Nie przypadkiem chyba przed koncertem z głośników
puszczano stare nagrania Ozzy'ego Osbourne'a.I ta muzyka mająca coś z The Cult.
Również i od strony wokalnej, mimo że w pierwszej chwili wydaje się to tak
mało prawdopodobne... I ci wszyscy ludzie, którzy przyszli właśnie jej posłuchać.
W czarnych, skórzanych kurtkach, z charakterystyczną bródką, z obowiązkową
wełnianą czapką, naciągniętą na głowę...
W pewnej chwili, gdzieś w środku koncertu, Cantrell, Kinney, Staley i Inez zaczęli grać wstęp do The End The Doors. Nie pozwolono im skończyć. Ludzie zaczęli gwizdać. Prawie wszyscy. Zaczęli gwizdać, by tamci przestali... grać The End The Doors. Dziwne? Chyba nie. Tak samo pewnie byłoby przy okazji jakiegokolwiek utworu Led Zeppelin, albo nawet Black Sabbath. Chyba tylko Jimi Hendrix miałby jakieś szanse...
GRZESIEK KSZCZOTEK
Screaming Trees, Alice In Chains Huxiey's Neue Welt, Berlin,
6 lutego 1993